1 listopada, dzień zadumy, wspomnień, modlitwy i jedności z tymi, co odeszli. Przed bramami warszawskich nekropolii gigantyczne kolejki. Cmentarne alejki na Powązkach pękają w szwach, a na sąsiadującym „przez mur” Cmentarzu Żydowskim choć ruch zdecydowanie mniejszy, nagła wizyta licznej grupy rabinów wzbudza niemałą sensację i poruszenie. I jak w tych warunkach się wyciszyć, skupić na modlitwie, przywołać obrazy jakże bliskich nam, ale będących już po tamtej stronie osób. Pozostaje czmychnąć stąd czym prędzej i wrócić za czas jakiś, gdy Powązki wolne od zgiełku ponownie odsłonią nagrobne fasady, misternie wyryte w kamieniu epitafia i nieśmiertelne, choć wyblakłe fotografie, a wprawnemu uchu pozwolą wychwycić szmer historii w tak wielkiej obfitości tu obecnej. Ale czy za tych dni kilka dalej będę odczuwać tę nieodpartą potrzebę obcowania z Nieobecnym, czy może przykładem lat ubiegłych dopiero za rok, 1 listopada znów stojąc w kolejce do cmentarnej bramy, narzekając na tłok i hałas będę sobie solennie obiecywać, że muszę wrócić tu za dni kilka…..