Zbliża się sobotni, lipcowy wieczór. Marek rozgrywa kolejną partię Turnieju M. Najdorfa, a Asia wspiera go swoją obecnością na sali gier. Do domu wrócą zapewne nie wcześniej niż przed 22. W domu jestem sam. Owładnięty falą lenistwa wyszukuję coraz to nowe powody ku temu, aby, pomimo wcześniejszych planów, nie wychylać już dziś nosa poza drzwi. Najchętniej rozsiadłbym się wygodnie w fotelu, z „Desperado” Tomasza Stańki w ręku i butelką zimnego pszenicznego w jej zasięgu. A do tego jeszcze coś dla ucha. Może zapis drezdeńskiego koncertu Jana Garbarka? „Dresden” od dłuższego czasu jest na mojej liście TOP 10 albumów z muzyką jazzową. Uzasadnieniem wyboru i jednocześnie rozgrzeszeniem takiego sposobu spędzenia sobotniego wieczoru ma być moja wzmożona ostatnio aktywność sportowa. Dzisiejszy poranny trening – 13 km biegu, do tego 500 brzuszków, pompki, stretching to potwierdza. Najwyższa pora na regenerację i odprężenie. Ale może jednak ….
Rzut oka na plecak ze sprzętem fotograficznym sprawił, że coś we mnie iskrzy, dają o sobie znać rezerwowe pokłady mocy. Pozostaje jedynie wybór kierunku fotograficznej wycieczki. Pada na Trakt Królewski i Stare Miasto. Do Centrum dojeżdżam metrem, a stamtąd niespiesznie kieruję się ulicą Chmielną do Nowego Światu licząc, że tam właśnie w związku z weekendowym zamknięciem dla ruchu kołowego ulicy natrafię na ciekawe „fotograficzne” tematy. I tu spotyka mnie zawód. Na Nowym Świecie ruch jak co dzień, czyli autobusy, taksówki i pojazdy uprzywilejowane. A to wszystko prawdopodobnie za sprawą niedawnego zamknięcia Świętokrzyskiej.
No cóż, idę dalej w kierunku Starego Miasta chwytając po drodze w kadr wyróżniające się obiekty. Kwiaciarkę i jej ukwiecony stragan na kółkach, młodą cyklistkę na „holenderskim” rowerze z dużym wiklinowym koszem na kierownicy, dwie gromadki rozbawionych dziewcząt, świętujących dość głośno z jakiejś niewiadomej mi okazji. Może to panieński wieczór, a może celebracja udanego rozwodu? Pierwsza grupka pań wyróżnia się w tłumie przechodniów identycznymi perukami w ostrym kolorze różu i stylu uczesania z epoki MM. Druga, zdecydowanie bardziej hałaśliwa, przepasana szarfami z napisem „KOBIETY PIJĄ” wygląda też na „trochę bardziej” po spożyciu. Każda z pań ma na głowie opaskę z przytwierdzonym atrybutem, domniemam, kobiecości. Są diable rogi, uszy królika, jest coś z Myszki Miki. Zabawa na chodniku w pełni. Po krótkim obfotografowaniu sceny idę jednak dalej.
Dość szybko docieram do Placu Zamkowego i tu spotyka mnie pierwsza miła niespodzianka. W pobliżu Kolumny Zygmunta natrafiam na bogato zdobioną rykszę, a w niej rozpartego na tylnej kanapie, wyczekującego klienta rykszarza, w rolę którego wcielił się znakomicie mój kolega Tadek, aktor, biegacz i fotograf. Rozmawiamy przez chwilę. Tadek zdradza mi niektóre z tajników rykszarskiej profesji. Mimochodem wspomina też o jazzowym koncercie, który w ramach Festiwalu Jazz na Starówce właśnie rozbrzmiewa na Rynku Starego Miasta. Sceneria plenerowego koncertu, to z reguły świetne miejsce do fotograficznych eksperymentów. Żegnam się czym prędzej z Tadkiem i ulicą Świętojańską docieram na Rynek wypełniony niemal po brzegi fanami jazzu delektującymi się akordami świetnej szwedzko-kubańsko-niemieckiej grupy jazzowej Tingvall Trio.
Wspaniała muzyka rozbrzmiewa pomiędzy okalającymi plac murami kamienic, unosi się, wibruje, dociera do zaułków pobliskich staromiejskich uliczek. Chłonąc kolejne dźwięki rozglądam się jednocześnie szukając dogodnego miejsca do obserwacji i ewentualnego zrobienia zdjęć. Niestety, dotarłem tu zbyt późno i najlepsze miejscówki, a w zasadzie wszystkie miejsca, z których jest jako taka dobra widoczność sceny wypełnione są do ostatniego centymetra przez fanów kosmopolitycznego trio. Pozostają jedynie wolne obrzeża rynku i nieliczne luki na tyłach sceny. Przystaję w jednym z takich luźniejszych miejsc mając przed sobą jedynie skrawki akcji rozgrywanej na scenie i jednocześnie niemal pełną panoramę na rozentuzjazmowany tłum. Na szczęście wysokiej klasy sprzęt nagłaśniający gwarantuje dobre brzmienia również i tutaj dzięki czemu doświadczam w pełnej rozpiętości instrumentalnego kunsztu artystów..
Temperatura koncertu wzrasta z każdym akordem, na twarzach słuchaczy widać żywe reakcje. Mając dość dobry widok na widownię, wyławiam wśród tłumu kolejnych znajomych, najpierw Szymona, chwilę później Ziutka. Obaj, znani mi dotąd głównie z zamiłowania do fotografii i biegów okazali się być też koneserami dobrego jazzu.
Koncert kończy się bisami przy aplauzie słuchaczy. Gdy tłum z lekka się rozluźnia udaje mi się dotrzeć do kolegów i na gorąco wymienić wrażeniami z koncertu. Po chwili Ziutka wzywa żona, a my z Szymonem postanawiamy wrócić pieszo do centrum miasta. Po drodze mijamy uśmiechniętego Tadka rykszarza wiozącego na kanapie swej rykszy dwie roześmiane dziewczyny. Ma chłopak szczęście. Przypadkowo, w podwórzu jednej z kamienic przy Trakcie trafiamy na kolejny koncert na żywo. Chwilę słuchamy, trochę fotografujemy. Gdy docieramy do Ronda de Gaulle’a jest już noc.
Festiwal Jazz na Starówce 2011 – Koncert zespołu Tingvall Trio
Skład:
Carl-Martin Seth Tingvall – fortepian
Omar Rodriguez Calvo – kontrabas
Jürgen Rudolf Erich Spiegel – perkusja
Zbliża się sobotni, lipcowy wieczór. Marek rozgrywa kolejną partię Turnieju M. Najdorfa, a Asia wspiera go swoją obecnością na sali gier. Do domu wrócą zapewne nie wcześniej niż przed 22. W domu jestem sam. Owładnięty falą lenistwa wyszukuję coraz to nowe powody ku temu, aby, pomimo wcześniejszych planów, nie wychylać już dziś nosa poza drzwi. Najchętniej rozsiadłbym się wygodnie w fotelu, z „Desperado” Tomasza Stańki w ręku i butelką zimnego pszenicznego w jej zasięgu. A do tego jeszcze coś dla ucha. Może zapis drezdeńskiego koncertu Jana Garbarka? „Dresden” od dłuższego czasu jest na mojej liście TOP 10 albumów z muzyką jazzową. Uzasadnieniem wyboru i jednocześnie rozgrzeszeniem takiego sposobu spędzenia sobotniego wieczoru ma być moja wzmożona ostatnio aktywność sportowa. Dzisiejszy poranny trening – 13 km biegu, do tego 500 brzuszków, pompki, stretching to potwierdza. Najwyższa pora na regenerację i odprężenie. Ale może jednak ….
Rzut oka na plecak ze sprzętem fotograficznym sprawił, że coś we mnie iskrzy, dają o sobie znać rezerwowe pokłady mocy. Pozostaje jedynie wybór kierunku fotograficznej wycieczki. Pada na Trakt Królewski i Stare Miasto. Do Centrum dojeżdżam metrem, a stamtąd niespiesznie kieruję się ulicą Chmielną do Nowego Światu licząc, że tam właśnie w związku z weekendowym zamknięciem dla ruchu kołowego ulicy natrafię na ciekawe „fotograficzne” tematy. I tu spotyka mnie zawód. Na Nowym Świecie ruch jak co dzień, czyli autobusy, taksówki i pojazdy uprzywilejowane. A to wszystko prawdopodobnie za sprawą niedawnego zamknięcia Świętokrzyskiej.
No cóż, idę dalej w kierunku Starego Miasta chwytając po drodze w kadr wyróżniające się obiekty. Kwiaciarkę i jej ukwiecony stragan na kółkach, młodą cyklistkę na „holenderskim” rowerze z dużym wiklinowym koszem na kierownicy, dwie gromadki rozbawionych dziewcząt, świętujących dość głośno z jakiejś niewiadomej mi okazji. Może to panieński wieczór, a może celebracja udanego rozwodu? Pierwsza grupka pań wyróżnia się w tłumie przechodniów identycznymi perukami w ostrym kolorze różu i stylu uczesania z epoki MM. Druga, zdecydowanie bardziej hałaśliwa, przepasana szarfami z napisem „KOBIIETY PIJĄ” wygląda też na „trochę bardziej” po spożyciu. Każda z pań ma na głowie opaskę z przytwierdzonym atrybutem, domniemam, kobiecości. Są diable rogi, uszy królika, jest coś z Myszki Miki. Zabawa na chodniku w pełni. Po krótkim obfotografowaniu sceny idę jednak dalej.